Była jeszcze godzina czasu do
wyznaczonej pory. Mamy na szczęście nie było cały wieczór, bo
poszła gdzieś z Garym. To dobrze, bo przynajmniej uniknęłam pytań
typu: „Gdzie idziesz o tej godzinie? Powinnaś leżeć i odpoczywać
jak mówił lekarz.”
Ubrałam się w szary sweter i dżinsy.
Uczesałam włosy w niedbałego koka. Z racji tego, że mój dom
znajduję się dziesięć minut drogi od Soverstreet postanowiłam
wyjść za piętnaście. Było wczesne lato, więc na dworze już
zapadał zmrok. Czas się strasznie dłużył. O osiemnastej
trzydzieści siedem zabrzęczał telefon. To Madie.
- Hej! Wybieram się do Will's i ty
idziesz ze mną. Będę pod twoim domem za piętnaście minut.
- Madie, ale ja...
- Nie wykręcisz się już. Twojej mamy
nie ma w domu, więc się nie wywiniesz. Wskakuj w jakieś sexi
wdzianko. Może wyrwiemy jakiś chłopaków.
- Madie nie mogę.
- Jak to nie możesz? - wyczułam w jej
głosie, że nie jest zadowolona z mojej odpowiedzi.
- Muszę zostać w domu. Chce pobyć
sama. Nie przyjeżdżaj tu – nakazałam.
- Za późno, już stoję pod domem –
powiedziała jakby obojętnym tonem i się rozłączyła.
Po chwili usłyszałam kroki na
werandzie i pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć.
- Jak to chcesz zostać sama?! -
zapytała wpraszając się do domu trzymając w ręce telefon.
- Madie, idź proszę – powiedziałam
znudzonym głosem wskazując jej drzwi.
- Ale dlaczego nie chcesz ze mną
jechać? Nie wywiniesz się tak łatwo. - Wiedziałam, że tak
będzie. Nie da za wygraną.
- Muszę jeszcze zrobić... Ymm...
Parę... Spraw...
- Jąkasz się. To znaczy, że coś
kręcisz.
- To nie prawda. - To była prawda,
chociaż po części.
- Dobra jak chcesz. Nie chce się
narzucać, ale oddajesz mi za paliwo. - Uśmiechnęła się
zadziornie.
- Zobaczymy – otworzyłam jej drzwi i
wskazałam kierunek ręką.
- To do zobaczenia... później –
odparła po chwili zamyślenia.
- Pa, pa. - Pomachałam jej na
pożegnanie.
Na szczęście ją zmyłam,
pomyślałam.
Na zegarze wybiła szósta, więc moja
nie pewność stawała się coraz większa. Chodziłam bezczynnie po
domu, albo przeszukiwałam szafki w swoim pokoju, chociaż ich
zawartość znałam na pamięć. Wreszcie wyszłam starannie
zamykając za sobą drzwi i pięć razy sprawdzając, czy mam
wszystko. Telefon, klucze, portfel i butelka wody w razie, gdybym
zasłabła. Mama zawsze każe mi brać ze sobą butelkę wody na
wszelki wypadek.
Mój dom w świetle zachodzącego słońca wyglądał upiornie. Odwracałam się co parę kroków, bo miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Kiedy zbliżałam się do Sovestreet miałam coraz większe obawy. W końcu przystanęłam i oparłam się o ścianę jakiegoś budynku rozglądając się wokół siebie.
Mój dom w świetle zachodzącego słońca wyglądał upiornie. Odwracałam się co parę kroków, bo miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Kiedy zbliżałam się do Sovestreet miałam coraz większe obawy. W końcu przystanęłam i oparłam się o ścianę jakiegoś budynku rozglądając się wokół siebie.
Naglę usłyszałam
głos. To
był głos w mojej głowie. Wytrzeszczyłam
oczy, żeby kogoś dostrzec. Nikogo nie widziałam. Nagle dostrzegłam
jakiś cień. Znikł. Serce zaczęło mi bić szybciej. Odwróciłam
głowę i znowu zobaczyłam cień. Poruszył się. Wzięłam głęboki
oddech i zaczęłam biec w
przeciwną stronę do domu.
Nie wiedziałam, że potrafię tak szybko biegać.
Zobaczyłam
coś leżącego przede mną. Nie miałam szans tego wyminąć, a tym
bardziej się zatrzymać. Byłam gotowa, że się o to potknę, a to
„coś” za mną mnie dogoni. Zbliżając się do tego znów
usłyszałam głos.
STÓJ!
W
pewnej chwili pomyślałam, że sama sobie daję polecenia. Ku mojemu
zdziwieniu zatrzymałam się tuż przed tą zjawą. Zobaczyłam, że było
to zwierze. Trochę
przypominało persa
o srebrzystym futrze. Miał wielkie, pomarańczowe ślepia,
które patrzyły prosto
na
mnie. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwili, aż
w końcu on... przemówił.
-
Witaj Ellen. Jestem Lucky. - Byłam oszołomiona. Czy ten „kot”
mówi? A może to moja wyobraźnia szaleje?
-
Nie, Ellen. Twoja wyobraźnie nie szaleje. - Uśmiech miał szczery.
-
Słucham? - pokręciłam głową jakbym
chciała się otrząsnąć z tej sytuacji.
-
Dobrze słyszałaś. Tak w ogóle, to chciałbym
ci przedstawić Liver'a.
- W tym momencie z ciemności ślepego zaułka wyłoniła się ciemna
postać.
Staliśmy pod opuszczoną biblioteką, a na ulicach nie było żadnych samochodów ani ludzi, obok starej, ledwo świecącej latarni, która oświetlała jego lewy profil.
Staliśmy pod opuszczoną biblioteką, a na ulicach nie było żadnych samochodów ani ludzi, obok starej, ledwo świecącej latarni, która oświetlała jego lewy profil.
-
Ktoś mnie wołał? - zapytał młody chłopak.
-
To
jest właśnie Ellen Fox. Alux do niej dzwonił wczoraj –
powiedział Lucky wskazując ręką w moją stronę. Popatrzyłam na
Liver'a.
Chłopak
o ciemnych włosach i oczach. Przeciętny.
-
Pozwól, że porwiemy cię na tę noc. Nie obawiaj się o swoją
mamę. Mamy dużo rzeczy do omówienia. Idziesz? - zapytał kot
ruszając w stronę ślepego zaułka. Nie byłam pewna czy iść. Nie
znałam ich. Jednak Lucky czytał w moich myślach. Coś tu nie
grało. Ale po chwili jednak się zdecydowałam.
-
Ale...
-
O nic na razie nie pytaj – powiedział Liver podając mi rękę. -
Zobaczysz na miejscu.
~***~
Kolejny rozdział. Krótki i pewnie jest masa błędów, ale chciałam jak najszybciej wstawić. Miło mi, że parę osób jednak to czyta :). Serdecznie zapraszam do czytania ;p Zdaję sobie sprawę, że wcześniej w tytule było "Rozdział trzeci". Bardzo przepraszam za pomyłkę i (znowu) za błędy. Postanowiłam usunąć stronę BOHATEROWIE.