sobota, 10 maja 2014

Rozdział 4; Sala Koszmaru


- Oczywiście, że nic byśmy ci nie zrobili, ale jest opcja, że zjawilibyśmy się w twoim domu i zaciągnęli siłą tutaj.
- Ile chcecie mnie tu trzymać? - Kiedy zadałam to pytanie Liver spojrzał na zgromadzonych.
- Jak najdłużej się da – odpowiedział w końcu. - Jak już wspominałem, musisz się dużo nauczyć. Zaraz cię zaprowadzę do twojego tymczasowego pokoju. - Powiedział i wyciągnął do mnie rękę. - Idziesz?
- Idę. - Odpowiedziałam i złapałam go za dłoń, a on pociągną mnie w stronę stołu, który wcześniej zwrócił moją uwagę.
          Kiedy doszliśmy zobaczyłam, że na stole leżą tylko jakieś urządzenia podobne do... różdżek?
- Czy to są... yyy... różdżki? - zapytałam przełykając ślinę pomiędzy jednym, a drugim wyrazem. Liver popatrzył na mnie swoimi – teraz – zielonymi oczami i uśmiechną się szeroko.
- To nie są różdżki tylko magiczne przedmioty służące do rzucania czarów i magicznych zaklęć.
- Serio? - zapytałam otwierając usta ze zdziwienia. - Czyli różdżki?
- Nie, haha. Skąd taki pomysł? - zapytał uśmiechając się tak szeroko, że widać było jego olśniewająco białe zęby, a ja czułam jak rumieńce wchodzą mi na twarz.
- A więc, co to jest? - odpowiedziałam pytaniem. Mój głos był cichy i zawstydzony.
- Pamiętasz przedmiot, którym otworzyłem Bramę? Między innymi do tego służą.
- A mają jakąś szczególną nazwę?
- Szczególnej nie. - Znowu się uśmiechną. To już mnie powoli wkurzało.
- A mają jakąkolwiek nazwę? Liver, błagam, nie baw się ze mną. To jest już nudne.
- Przepraszam, ale jesteś słodka jak się wkurzasz. Przestanę, jeżeli chcesz. - Powiedział i podszedł bliżej mnie. Między nami był tylko metr.
- Chcę. - Powiedziałam krótko i go obeszłam z lewej strony. Weszłam przez drzwi do długiego korytarza. Szłam przed siebie do puki nie doszłam do sali, na której widniała wizytówka z napisem E. FOX. Rozejrzałam się i szybkim ruchem otworzyłam drzwi.
          Kiedy weszłam do środka, pierwsze co przykuło moją uwagę było to, że na samym środku stało jednoosobowe łóżko koloru ciemnego granatu. Było równo zaścielone śnieżno-białą pościelą nakryte fioletowym kocem. Po lewej stronie łóżka stała mała komoda, na której było małe lusterko w kształcie serca i wazon pełen białych róż. Uwielbiam białe róże.
- Podoba ci się? - Usłyszałam głos za sobą. Odskoczyłam i kiedy zorientowałam kto do mnie mówi, położyłam dłoń na klatce piersiowej w okolicach serca.
- Lucky, przestraszyłeś mnie. Czy mi się podoba? Bardzo. Skąd...
- ...wiedzieliśmy, że uwielbiasz białe różę? Mamy dostęp do twoich myśli, pamiętasz?
- Tak pamiętam. To łóżko. Dokładnie takie miałam w wieku ośmiu lat. Uwielbiałam kiedy tata czytał mi bajki na dobranoc, albo kiedy mama przynosiła mi naleśniki do łóżka w każdą sobotę. Kiedy mój ojciec zaginą, mama popadła w depresję. Skończyło się czytanie na dobranoc i naleśniki co sobotę.
- Smutne. Przykro mi. - Powiedział Lucky pochylając głowę na znak współczucia.
- Minęło siedem lat, więc smutek i tęsknota nie są już tak mocne. Z resztą wtedy byłam dzieckiem. Głupiutką, rozpieszczoną dziewczynką. Tęskniłam, ale z wiekiem to minęło. - Łza spłynęła mi po policzku, mimo woli. Nie chciałam się rozryczeć przed nim. To nie w moim stylu.
- Teraz jesteś tu. Dam ci narazie spokój. Twoje rzeczy stoją tam, – wskazał dłonią kąt pokoju - a tam jest toaleta. Odśwież się i przyjdź do tej sali, w której byłaś na samym początku. Mam nadzieję, że się nie pogubisz. Jak będziesz miała jakiś problem czy coś w tym stylu, to otwórz tą szufladę i weź mapę. Jest to plan budynku. Widzimy się za godzinę. Nie pytaj skąd wzięły się te walizki. - Uśmiechnął się i wyszedł zostawiając mnie samą w pomieszczeniu, które widziałam pierwszy raz na oczy, a wydawał mi się takie znajome.
          Nagle doznałam wizji. Stałam na środku pustego pokoju. Na białych ścianach zaczęły pojawiać się czarne plamy – jakby ktoś palił papier. Robiły się coraz większe, aż jedna z nich runęła odsłaniając świat. Podeszłam bliżej dziury, żeby się przyjrzeć nowemu widokowi, ale nic nie zobaczyłam, bo runęłam na ziemię.
          Obudziłam się w łóżku, które podziwiałam wchodząc do pokoju. Byłam cała spocona, chociaż miałam uczucie dreszczy. Odrzuciłam koc, którym byłam przykryta i zorientowałam się, że jestem w samym podkoszulku. Szybko zgarnęłam spodnie z podłogi i zarzuciłam sobie sweter na ramiona. Na zegarku, znajdującym się na ścianie nad łóżkiem była godzina osiemnasta trzydzieści trzy. To nie możliwe, że jestem tu dopiero od półtora godziny, pomyślałam. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Ellen, to ja Liver. Mogę wejść? Nadal jesteś zła?
- Wejdź – nakazałam. Drzwi się uchyliły, a w nich staną on. Teraz był ubrany w biały podkoszulek i dresy.
- Spałaś? - zapytał, patrząc na koc walający się po łóżku.
- Tak myślę. Od ilu tu jesteśmy? - Zapytałam. Liver spojrzał na zegar u góry i odpowiedział:
- Jakieś cztery godziny.
- Słucham?! - zapytałam udając, że się czymś dławię. - Przecież na zegarze jest osiemnasta trzydzieści pięć. Wytłumacz mi proszę.
- To nie jest zwykł zegar – powiedział to bez wyrazu, tak jakby powtarzał to na okrągło, każdego dnia od dawna. - To jest chronos.
- Tak jak...
- ...bóg czasu z mitologi greckiej. Tak. - Ominął mnie i usiadł na jednym z foteli.
- W takim razie ile mam jeszcze czasu żeby stawić się w tamtym pokoju?
- Nie mów proszę „tamten pokój”. On się nazywa Salą Koszmaru. Niektóre Zjawy mówią na to miejsce po prostu Koszmar.
- Więc kiedy mam się zjawić w... Sali Koszmaru? - zapytałam lekko unosząc brwi.
- Wygląda na to, że za trzy i pół minuty. - Uśmiechnął się wypowiadając i wyraźnie akcentując ostatnie wyrazy.
- No to wynocha! - Wstałam i ponagliłam go ręką. - Muszę się przebrać. Do zobaczenia później.
- Czyli nie jesteś już zła?

- Tego nie powiedziałam. - odpowiedziała i zamknęła mu drzwi przed nosem. W co mam się ubrać, pomyślałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz