sobota, 10 maja 2014

Rozdział 4; Sala Koszmaru


- Oczywiście, że nic byśmy ci nie zrobili, ale jest opcja, że zjawilibyśmy się w twoim domu i zaciągnęli siłą tutaj.
- Ile chcecie mnie tu trzymać? - Kiedy zadałam to pytanie Liver spojrzał na zgromadzonych.
- Jak najdłużej się da – odpowiedział w końcu. - Jak już wspominałem, musisz się dużo nauczyć. Zaraz cię zaprowadzę do twojego tymczasowego pokoju. - Powiedział i wyciągnął do mnie rękę. - Idziesz?
- Idę. - Odpowiedziałam i złapałam go za dłoń, a on pociągną mnie w stronę stołu, który wcześniej zwrócił moją uwagę.
          Kiedy doszliśmy zobaczyłam, że na stole leżą tylko jakieś urządzenia podobne do... różdżek?
- Czy to są... yyy... różdżki? - zapytałam przełykając ślinę pomiędzy jednym, a drugim wyrazem. Liver popatrzył na mnie swoimi – teraz – zielonymi oczami i uśmiechną się szeroko.
- To nie są różdżki tylko magiczne przedmioty służące do rzucania czarów i magicznych zaklęć.
- Serio? - zapytałam otwierając usta ze zdziwienia. - Czyli różdżki?
- Nie, haha. Skąd taki pomysł? - zapytał uśmiechając się tak szeroko, że widać było jego olśniewająco białe zęby, a ja czułam jak rumieńce wchodzą mi na twarz.
- A więc, co to jest? - odpowiedziałam pytaniem. Mój głos był cichy i zawstydzony.
- Pamiętasz przedmiot, którym otworzyłem Bramę? Między innymi do tego służą.
- A mają jakąś szczególną nazwę?
- Szczególnej nie. - Znowu się uśmiechną. To już mnie powoli wkurzało.
- A mają jakąkolwiek nazwę? Liver, błagam, nie baw się ze mną. To jest już nudne.
- Przepraszam, ale jesteś słodka jak się wkurzasz. Przestanę, jeżeli chcesz. - Powiedział i podszedł bliżej mnie. Między nami był tylko metr.
- Chcę. - Powiedziałam krótko i go obeszłam z lewej strony. Weszłam przez drzwi do długiego korytarza. Szłam przed siebie do puki nie doszłam do sali, na której widniała wizytówka z napisem E. FOX. Rozejrzałam się i szybkim ruchem otworzyłam drzwi.
          Kiedy weszłam do środka, pierwsze co przykuło moją uwagę było to, że na samym środku stało jednoosobowe łóżko koloru ciemnego granatu. Było równo zaścielone śnieżno-białą pościelą nakryte fioletowym kocem. Po lewej stronie łóżka stała mała komoda, na której było małe lusterko w kształcie serca i wazon pełen białych róż. Uwielbiam białe róże.
- Podoba ci się? - Usłyszałam głos za sobą. Odskoczyłam i kiedy zorientowałam kto do mnie mówi, położyłam dłoń na klatce piersiowej w okolicach serca.
- Lucky, przestraszyłeś mnie. Czy mi się podoba? Bardzo. Skąd...
- ...wiedzieliśmy, że uwielbiasz białe różę? Mamy dostęp do twoich myśli, pamiętasz?
- Tak pamiętam. To łóżko. Dokładnie takie miałam w wieku ośmiu lat. Uwielbiałam kiedy tata czytał mi bajki na dobranoc, albo kiedy mama przynosiła mi naleśniki do łóżka w każdą sobotę. Kiedy mój ojciec zaginą, mama popadła w depresję. Skończyło się czytanie na dobranoc i naleśniki co sobotę.
- Smutne. Przykro mi. - Powiedział Lucky pochylając głowę na znak współczucia.
- Minęło siedem lat, więc smutek i tęsknota nie są już tak mocne. Z resztą wtedy byłam dzieckiem. Głupiutką, rozpieszczoną dziewczynką. Tęskniłam, ale z wiekiem to minęło. - Łza spłynęła mi po policzku, mimo woli. Nie chciałam się rozryczeć przed nim. To nie w moim stylu.
- Teraz jesteś tu. Dam ci narazie spokój. Twoje rzeczy stoją tam, – wskazał dłonią kąt pokoju - a tam jest toaleta. Odśwież się i przyjdź do tej sali, w której byłaś na samym początku. Mam nadzieję, że się nie pogubisz. Jak będziesz miała jakiś problem czy coś w tym stylu, to otwórz tą szufladę i weź mapę. Jest to plan budynku. Widzimy się za godzinę. Nie pytaj skąd wzięły się te walizki. - Uśmiechnął się i wyszedł zostawiając mnie samą w pomieszczeniu, które widziałam pierwszy raz na oczy, a wydawał mi się takie znajome.
          Nagle doznałam wizji. Stałam na środku pustego pokoju. Na białych ścianach zaczęły pojawiać się czarne plamy – jakby ktoś palił papier. Robiły się coraz większe, aż jedna z nich runęła odsłaniając świat. Podeszłam bliżej dziury, żeby się przyjrzeć nowemu widokowi, ale nic nie zobaczyłam, bo runęłam na ziemię.
          Obudziłam się w łóżku, które podziwiałam wchodząc do pokoju. Byłam cała spocona, chociaż miałam uczucie dreszczy. Odrzuciłam koc, którym byłam przykryta i zorientowałam się, że jestem w samym podkoszulku. Szybko zgarnęłam spodnie z podłogi i zarzuciłam sobie sweter na ramiona. Na zegarku, znajdującym się na ścianie nad łóżkiem była godzina osiemnasta trzydzieści trzy. To nie możliwe, że jestem tu dopiero od półtora godziny, pomyślałam. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Ellen, to ja Liver. Mogę wejść? Nadal jesteś zła?
- Wejdź – nakazałam. Drzwi się uchyliły, a w nich staną on. Teraz był ubrany w biały podkoszulek i dresy.
- Spałaś? - zapytał, patrząc na koc walający się po łóżku.
- Tak myślę. Od ilu tu jesteśmy? - Zapytałam. Liver spojrzał na zegar u góry i odpowiedział:
- Jakieś cztery godziny.
- Słucham?! - zapytałam udając, że się czymś dławię. - Przecież na zegarze jest osiemnasta trzydzieści pięć. Wytłumacz mi proszę.
- To nie jest zwykł zegar – powiedział to bez wyrazu, tak jakby powtarzał to na okrągło, każdego dnia od dawna. - To jest chronos.
- Tak jak...
- ...bóg czasu z mitologi greckiej. Tak. - Ominął mnie i usiadł na jednym z foteli.
- W takim razie ile mam jeszcze czasu żeby stawić się w tamtym pokoju?
- Nie mów proszę „tamten pokój”. On się nazywa Salą Koszmaru. Niektóre Zjawy mówią na to miejsce po prostu Koszmar.
- Więc kiedy mam się zjawić w... Sali Koszmaru? - zapytałam lekko unosząc brwi.
- Wygląda na to, że za trzy i pół minuty. - Uśmiechnął się wypowiadając i wyraźnie akcentując ostatnie wyrazy.
- No to wynocha! - Wstałam i ponagliłam go ręką. - Muszę się przebrać. Do zobaczenia później.
- Czyli nie jesteś już zła?

- Tego nie powiedziałam. - odpowiedziała i zamknęła mu drzwi przed nosem. W co mam się ubrać, pomyślałam.

sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 3; „Świat snu.”

          Ruszyłam za nimi. Poszliśmy w stronę zaułka, z którego przed paroma minutami wyłonił się Liver. Przeszłam parę kroków, gdy usłyszałam ciche szlochanie. Dochodziło z prawej strony. Odwróciłam się i spojrzałam tam. W tej chwili obok mnie zmaterializował się Liver.
- Usłyszałaś Miles, to dobry znak – uśmiechną się do mnie. Spojrzałam na niego. Teraz jego oczy były koloru miodu. - Pewnie zastanawia cię co tu się dzieje. Zaraz wszystkiego się dowiesz – powiedział to tak, jakby wiedział o czym myślę. W sumie to było możliwe, bo Lucky wiedział. Ciekawe ile rzeczy się jeszcze dowiem.
          Po paru minutach podeszliśmy do murowanej ściany.
- Po co tu przyszliśmy? - zapytałam zdziwionym głosem. Nie rozumiem, dlaczego stoimy pod zwykłą ścianą.
- Jesteś bardzo niecierpliwa prawie tak samo jak... - Lucky odchrząknął.
- Jak kto? Z resztą nieważne.
- Poczekaj...
          Nagle ściana zaczęła się świecić. Z chwilą coraz mocniej, i mocniej, aż w końcu była biała i gładka jak ściana w szpitalnym pokoju. Liver nakreślił coś na niej serdecznym palcem. „Obraz” przedstawiał trzy pionowe kreski i jedną pod nimi.
          Ściana otworzyła się, jakby była zwykłymi drzwiami, które wystarczy pchnąć.
- Witaj w Świecie Snu. - Powiedział Lucky.
          Kiedy przeszliśmy przez bramę, oślepiło mnie rażące, białe światło. Wylała się fala mgły, a zaraz po niej wyszła czarna postać.
- Witaj, jestem Dorian – powiedział wyciągając do mnie rękę.
- Dorian to najważniejsza osobistość tego Świata. Jest zarazem szefem, prezydentem, ministrem i zwykłym obywatelem.- wytłumaczył Lucky. Oprócz tej całej sytuacji zdziwiła mnie jedna rzecz. Lucky, przy pierwszym spotkaniu wyglądał jak pers. Teraz jest to mężczyzna z lekkim zarostem o prostej posturze.                    Musiał się przeistoczyć kiedy na niego nie patrzyłam. Weszliśmy do wielkiego pomieszczenia z białymi ścianami.
- No okej, ale po co ja tu jestem?
- Właśnie do tego zmierzam. Zostałaś wyróżniona. Od wczoraj jesteś Zjawą.
- Przepraszam, kim, bo chyba nie dosłyszałam? - zapytałam otwierając tak szeroko oczy, aż miałam wrażenie, że wyjdą mi z oczodołów.
- Jesteś Zjawą. Spodziewaliśmy się, że cię to zdziwi, bo większość Zjaw w twoim wieku odnajdujemy dopiero po miesiącu. Dodając do tego jeszcze szukanie ciebie po całym Direwood... - zaczął tłumaczyć Liver zanim mu przerwałam.
- Po pierwsze Direwood nie jest takie duże, po drugie nie rozumiem dlaczego akurat ja mam być tą Zjawą. -Wyraźnie zaakcentowałam słowo „zjawa”. To był zamierzony efekt.
- Może i nie jest duże, ale roi się tu od Zmor. Wyjątkowo tutaj trudno było je odróżnić od Zjaw. Ach, no tak. Przecież nie wiesz co to są Zmory. Przed nami wiele godzin nauki historii. Jak zdążyłaś już pewnie zauważyć, to umiemy czytać w myślach. Ale nie obawiaj się, nie wszystko da się zrozumieć i nie do wszystkich myśli zajrzeć. Do twoich też byśmy nie mogli, gdybyś miała Blokadę. Trzeba cię nauczyć ją zakładać. Co się tak patrzysz? Coś niejasne? - „Nie, wszystko jasne, ale sobie pójde, bo umówiłam się z Madie, a tak poza tym, boje się was i nie wiem co możecie mi zrobić” chciałam to powiedzieć, ale nie mogłam wypowiedzieć ani słowa, bo gardło miałam suche.
- Jak mnie znaleźliście? A może od początku i po kolei, chociaż po części. Ja zadaje pytania, ty odpowiadasz.
- Jeżeli tak będzie ci lepiej zrozumieć to dobrze. Jak jestem Liver, to jest...
- Nie od takiego początku mi chodziło. No, więc jak mnie znaleźliście? - To wszystko było takie dziwne. Od kiedy tu jestem w ogóle się nie rozejrzałam po pomieszczeniu.
Po wejściu wiedziałam, że jesteśmy w pokoju z wysokim sufitem i białymi ścianami. W jednym kącie stały trzy stoły, na których leżały rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałam.
- Jak już wspomniałem było to bardzo trudne, ale dzięki Michael'owi daliśmy rade. Michael jest to nasz... tropiciel, czy coś w tym rodzaju.
- Skąd mieliście mój numer telefonu?
- To było całkiem proste. Wystarczy, że wiedzieliśmy jak się nazywasz i gdzie chodzisz do szkoły. Dalej pewnie się domyślasz.

- W pewnym sensie. A teraz wytłumacz mi proszę czy gdybym nie przyszła na spotkanie to coś byście mi zrobili? - w moim głosie usłyszałam nutę niedowierzania mieszaną z fascynacją.
~***~
Na szybko pisany :) Zapraszam do czytania :)

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 2; Spotkanie

          Była jeszcze godzina czasu do wyznaczonej pory. Mamy na szczęście nie było cały wieczór, bo poszła gdzieś z Garym. To dobrze, bo przynajmniej uniknęłam pytań typu: „Gdzie idziesz o tej godzinie? Powinnaś leżeć i odpoczywać jak mówił lekarz.”
          Ubrałam się w szary sweter i dżinsy. Uczesałam włosy w niedbałego koka. Z racji tego, że mój dom znajduję się dziesięć minut drogi od Soverstreet postanowiłam wyjść za piętnaście. Było wczesne lato, więc na dworze już zapadał zmrok. Czas się strasznie dłużył. O osiemnastej trzydzieści siedem zabrzęczał telefon. To Madie.
- Hej! Wybieram się do Will's i ty idziesz ze mną. Będę pod twoim domem za piętnaście minut.
- Madie, ale ja...
- Nie wykręcisz się już. Twojej mamy nie ma w domu, więc się nie wywiniesz. Wskakuj w jakieś sexi wdzianko. Może wyrwiemy jakiś chłopaków.
- Madie nie mogę.
- Jak to nie możesz? - wyczułam w jej głosie, że nie jest zadowolona z mojej odpowiedzi.
- Muszę zostać w domu. Chce pobyć sama. Nie przyjeżdżaj tu – nakazałam.
- Za późno, już stoję pod domem – powiedziała jakby obojętnym tonem i się rozłączyła.
          Po chwili usłyszałam kroki na werandzie i pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć.
- Jak to chcesz zostać sama?! - zapytała wpraszając się do domu trzymając w ręce telefon.
- Madie, idź proszę – powiedziałam znudzonym głosem wskazując jej drzwi.
- Ale dlaczego nie chcesz ze mną jechać? Nie wywiniesz się tak łatwo. - Wiedziałam, że tak będzie. Nie da za wygraną.
- Muszę jeszcze zrobić... Ymm... Parę... Spraw...
- Jąkasz się. To znaczy, że coś kręcisz.
- To nie prawda. - To była prawda, chociaż po części.
- Dobra jak chcesz. Nie chce się narzucać, ale oddajesz mi za paliwo. - Uśmiechnęła się zadziornie.
- Zobaczymy – otworzyłam jej drzwi i wskazałam kierunek ręką.
- To do zobaczenia... później – odparła po chwili zamyślenia.
- Pa, pa. - Pomachałam jej na pożegnanie.
          Na szczęście ją zmyłam, pomyślałam.
          Na zegarze wybiła szósta, więc moja nie pewność stawała się coraz większa. Chodziłam bezczynnie po domu, albo przeszukiwałam szafki w swoim pokoju, chociaż ich zawartość znałam na pamięć. Wreszcie wyszłam starannie zamykając za sobą drzwi i pięć razy sprawdzając, czy mam wszystko. Telefon, klucze, portfel i butelka wody w razie, gdybym zasłabła. Mama zawsze każe mi brać ze sobą butelkę wody na wszelki wypadek.
          Mój dom w świetle zachodzącego słońca wyglądał upiornie. Odwracałam się co parę kroków, bo miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Kiedy zbliżałam się do Sovestreet miałam coraz większe obawy. W końcu przystanęłam i oparłam się o ścianę jakiegoś budynku rozglądając się wokół siebie.
          Naglę usłyszałam głos. To był głos w mojej głowie. Wytrzeszczyłam oczy, żeby kogoś dostrzec. Nikogo nie widziałam. Nagle dostrzegłam jakiś cień. Znikł. Serce zaczęło mi bić szybciej. Odwróciłam głowę i znowu zobaczyłam cień. Poruszył się. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam biec w przeciwną stronę do domu. Nie wiedziałam, że potrafię tak szybko biegać.
          Zobaczyłam coś leżącego przede mną. Nie miałam szans tego wyminąć, a tym bardziej się zatrzymać. Byłam gotowa, że się o to potknę, a to „coś” za mną mnie dogoni. Zbliżając się do tego znów usłyszałam głos. STÓJ!
          W pewnej chwili pomyślałam, że sama sobie daję polecenia. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymałam się tuż przed tą zjawą. Zobaczyłam, że było to zwierze. Trochę przypominało persa o srebrzystym futrze. Miał wielkie, pomarańczowe ślepia, które patrzyły prosto na mnie. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwili, aż w końcu on... przemówił.
- Witaj Ellen. Jestem Lucky. - Byłam oszołomiona. Czy ten „kot” mówi? A może to moja wyobraźnia szaleje?
- Nie, Ellen. Twoja wyobraźnie nie szaleje. - Uśmiech miał szczery.
- Słucham? - pokręciłam głową jakbym chciała się otrząsnąć z tej sytuacji.
- Dobrze słyszałaś. Tak w ogóle, to chciałbym ci przedstawić Liver'a. - W tym momencie z ciemności ślepego zaułka wyłoniła się ciemna postać. 
          Staliśmy pod opuszczoną biblioteką, a na ulicach nie było żadnych samochodów ani ludzi, obok starej, ledwo świecącej latarni, która oświetlała jego lewy profil.
- Ktoś mnie wołał? - zapytał młody chłopak.
- To jest właśnie Ellen Fox. Alux do niej dzwonił wczoraj – powiedział Lucky wskazując ręką w moją stronę. Popatrzyłam na Liver'a.
          Chłopak o ciemnych włosach i oczach. Przeciętny.
- Pozwól, że porwiemy cię na tę noc. Nie obawiaj się o swoją mamę. Mamy dużo rzeczy do omówienia. Idziesz? - zapytał kot ruszając w stronę ślepego zaułka. Nie byłam pewna czy iść. Nie znałam ich. Jednak Lucky czytał w moich myślach. Coś tu nie grało. Ale po chwili jednak się zdecydowałam.
- Ale...
- O nic na razie nie pytaj – powiedział Liver podając mi rękę. - Zobaczysz na miejscu.

~***~
    Kolejny rozdział. Krótki i pewnie jest masa błędów, ale chciałam jak najszybciej wstawić. Miło mi, że parę osób jednak to czyta :). Serdecznie zapraszam do czytania ;p Zdaję sobie sprawę, że wcześniej w tytule było "Rozdział trzeci". Bardzo przepraszam za pomyłkę i (znowu) za błędy. Postanowiłam usunąć stronę BOHATEROWIE.

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 1; Pierwsze spotkanie.

          Madie czekała na mnie przed wejściem do centrum. Spóźniłam się o dobre piętnaście minut.
- Czy ty jesteś poważna?! - zapytała rozdrażnionym głosem i pociągnęła mnie do przodu.
- No wybacz, ale Philip przez dziesięć minut siedział w łazience – powiedziałam.
- Co mnie obchodzi Philip i twoja łazienka. Tom i Jason już na nas czekają.
Ja, Madie i Tom przyjaźniliśmy się od podstawówki. Jason dołączył do nas w tamtym roku kiedy przeniósł się do Direwood z Nowego Yorku. Od tamtej pory praktycznie wszędzie (oprócz toalet itd. oczywiście) chodzimy we czwórkę. Ja zazwyczaj przesiaduje z Madie, bo jesteśmy w końcu dziewczynami. Oni trzymają się razem. Dogadujemy się i to jest najważniejsze.
          Ruszyłyśmy w stronę knajpy Will's. Było tam niezłe jedzenie praktycznie za grosze. Czasem kiedy byłam w tym centrum z mamą lub Madie wstępowałyśmy do nich po coś na wynos. Madie lubiła tam chodzić ja zresztą też.
- Ella uważaj! - usłyszałam donośny krzyk. W następnej chwili leżałam na podłodze. Świat zaczął wirować, a ja byłam cała oblana potem. Co się stało? Słyszałam przytłumiony głos mojej przyjaciółki. Chyba na kogoś krzyczała. Poczułam ostry przypływ bólu w skroni i zasnęłam.
          Obudziłam się następnego dnia, bo poranne słońce przedzierało się przez żaluzje w pokoju. Byłam u siebie, we własnym łóżku. Przy nim siedziała jakaś zgarbiona postać. To kobieta. Pewnie moja mama.
          Jest piękną kobietą. Ma długie, bardzo czarne, proste włosy. Moje też były ciemne ale nie takie długie, a proste tym bardziej. Zawsze miałam burzę loków na głowie. Wracając do mojej mamy teraz siedziała zgarbiona trzymając mnie za lewą rękę. Na nosie miała okulary korekcyjne. Chyba przed chwilą czytała. Otworzyłam szeroko oczy i mama zwróciła na mnie uwagę.
- Obudziłaś się. Całe szczęście. Bardzo się martwiłam.- Chciałam coś powiedzieć ale moje usta były kompletnie suche, a gardło jakby z drewna. Mama chyba wiedziała o co chodzi, bo wstała i podała mi kubek z wodą. Wzięłam jeden łyk i mowa mi wróciła.
- Co się stało? Jak ja się tu znalazłam? Gdzie jest Madie? - zadawałam pytanie, które przychodziły mi do głowy. Chciałam jak najwięcej wiedzieć, żeby nie stracić kontaktu ze światem.
- Dostałaś czymś w tył głowy. Śpisz już od dwóch dni. Gary przewiózł cię w nocy do domu.
- Chce się zobaczyć z Madie. Jest tu gdzieś? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Jest na dole. Pije herbatę z chłopakami. Zawołać ich? A może ci coś przynieść do jedzenia, picia? - zapytała mama powoli podnosząc się z krzesła i kierując się do drzwi.
- Nie. Wystarczy, że Madie przyjdzie.
          Parę minut po wyjściu mamy usłyszałam kroki na schodach, a następnie delikatne stukanie do drzwi. Tak jakby ktoś stukał tylko opuszkami palców. Drzwi się uchyliły i do pokoju weszła drobna dziewczyna o prawie że białych włosach. Na twarzy miała cień uśmiechu, ale można było zauważyć lekki nie pokój.
- Hej kochana! Jak się czujesz? - zapytała podchodząc do łóżka.
- Nie najgorzej. Bywało lepiej – uniosłam delikatnie kącik ust robiąc dosyć krzywy uśmiech. - Co się tam stało?
- Jakiś psychol przywalił ci czymś w głowę. Był ubrany całkowicie na czarno, jakby urwał się z jakiejś czarnej mszy czy coś. - Czarnej mszy? Ha! Chciałam jej parsknąć śmiechem prosto w twarz. Po prostu Madie czasem jak coś palnie to tak porządnie. Na szczęście powstrzymałam się w odpowiednim momencie.
- Czemu tak uważasz? Może to był jego styl czy coś takiego – powiedziałam z trudem powstrzymując śmiech. Miałam na twarzy tylko głupkowaty uśmiech. Madie chyba to zauważyła, bo powiedziała raptownie:
- To nie jest śmieszne Ella. Myślę tylko... - przerwał jej dzwonek wydobywający się z głośników mojej komórki. Popatrzyłyśmy obie w jej stronę i złapałam szybko telefon, żeby Madie mnie nie uprzedziła. To był jej kolejny „zły” nawyk. Lubiła patrzeć kto dzwoni lub napisał SMS'a. Czasem potrafiła to nawet wypowiedzieć głośno, aby każdy kto stoi w promieniu piętnastu metrów od nas ją usłyszał.
- Kto dzwoni? - zapytała z wyraźnym nie zadowoleniem na twarzy, że to ona zadaje to pytanie, a nie ja.
- Nie wiem. Nie znany numer. - powiedziałam szybko. Wahałam się czy go odebrać.
- Odbierz – zachęciła mnie Madie.
- Halo? - powiedziałam nie pewnie do słuchawki.
- Czy to Ellen Fox?
- Tak, a o co chodzi? - zapytałam pełna nie pewności dlaczego w ogóle odebrałam.
- Proszę nie zadawać pytań tylko przyjść o wpół do siódmej na Sovestreet. Bez osób trzecich. - Krótkie klapnięcie słuchawką od telefonu po drugiej stronie oznaczało koniec rozmowy. Ręcę drżały mi, a w głowie miałam mętlik. Nie zdążyłam nawet się pożegnać. Iść? Nie iść? Czy jak nie pójdę to coś mi zrobią? Madie patrzyła z dziwna miną.
- Coś nie tak? Kto to był? - zaczęła zadawać pytania.

- To była pomyłka. Chcieli dodzwonić się do mojej mamy. - Skłamałam. Wole jej w to nie wplątywać.

~***~
Mój pierwszy rozdział. Z góry przepraszam za błędy. Wszystkie opinie mile widziane. Następny rozdział już wkrótce. Zachęcam do zajrzenia w zakładkę BOHATEROWIE.

Prolog

         Jestem Ellen Fox. Mam piętnaście lat i mieszkam w nie wielkim miasteczku na południu kraju – Direwood. Moje życie toczy się jak nie jedno przeciętnego nastolatka do czasu gdy ktoś próbuje mnie zabić lub przynajmniej w jakimś sensie uszkodzić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaczynam mieć sny. Ale to nie są takie zwykłe sny. Sny prorocze, bądź na jawie. Staję się inną, nową osobą i dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy o mnie i mojej rodzinie. To jednak nie jest najgorsze. Ktoś kogo nigdy nie powinnam poznać zjawia się nagle w moim życiu. Ale cicho i śpij spokojnie.

~***~

Krótki prolog, bo na więcej się nie zdobędę. Pierwszy rozdział już gotowy :) Co do wyglądu bloga czekam na propozycje i rady. Tytuł bloga przyszedł do mnie sam z siebie. Nie brałam go znikąd :)