-
Oczywiście, że nic byśmy ci nie zrobili, ale jest opcja, że
zjawilibyśmy się w twoim domu i zaciągnęli siłą tutaj.
-
Ile chcecie mnie tu trzymać? - Kiedy zadałam to pytanie Liver
spojrzał na zgromadzonych.
-
Jak najdłużej się da – odpowiedział w końcu. - Jak już
wspominałem, musisz się dużo nauczyć. Zaraz cię zaprowadzę do
twojego tymczasowego pokoju. - Powiedział i wyciągnął do mnie
rękę. - Idziesz?
-
Idę. - Odpowiedziałam i złapałam go za dłoń, a on pociągną
mnie w stronę stołu, który wcześniej zwrócił moją uwagę.
Kiedy
doszliśmy zobaczyłam, że na stole leżą tylko jakieś urządzenia
podobne do... różdżek?
-
Czy to są... yyy... różdżki? - zapytałam przełykając ślinę
pomiędzy jednym, a drugim wyrazem. Liver popatrzył na mnie swoimi –
teraz – zielonymi oczami i uśmiechną się szeroko.
-
To nie są różdżki tylko magiczne przedmioty służące do
rzucania czarów i magicznych zaklęć.
-
Serio? - zapytałam otwierając usta ze zdziwienia. - Czyli różdżki?
-
Nie, haha. Skąd taki pomysł? - zapytał uśmiechając się tak
szeroko, że widać było jego olśniewająco białe zęby, a ja
czułam jak rumieńce wchodzą mi na twarz.
-
A więc, co to jest? - odpowiedziałam pytaniem. Mój głos był
cichy i zawstydzony.
-
Pamiętasz przedmiot, którym otworzyłem Bramę? Między innymi do
tego służą.
-
A mają jakąś szczególną nazwę?
-
Szczególnej nie. - Znowu się uśmiechną. To już mnie powoli
wkurzało.
-
A mają jakąkolwiek nazwę? Liver, błagam, nie baw się ze mną. To
jest już nudne.
-
Przepraszam, ale jesteś słodka jak się wkurzasz. Przestanę,
jeżeli chcesz. - Powiedział i podszedł bliżej mnie. Między nami
był tylko metr.
-
Chcę. - Powiedziałam krótko i go obeszłam z lewej strony. Weszłam
przez drzwi do długiego korytarza. Szłam przed siebie do puki nie
doszłam do sali, na której widniała wizytówka z napisem E. FOX.
Rozejrzałam się i szybkim ruchem otworzyłam drzwi.
Kiedy
weszłam do środka, pierwsze co przykuło moją uwagę było to, że
na samym środku stało jednoosobowe łóżko koloru ciemnego
granatu. Było równo zaścielone śnieżno-białą pościelą
nakryte fioletowym kocem. Po lewej stronie łóżka stała mała
komoda, na której było małe lusterko w kształcie serca i wazon
pełen białych róż. Uwielbiam białe róże.
-
Podoba ci się? - Usłyszałam głos za sobą. Odskoczyłam i kiedy
zorientowałam kto do mnie mówi, położyłam dłoń na klatce
piersiowej w okolicach serca.
-
Lucky, przestraszyłeś mnie. Czy mi się podoba? Bardzo. Skąd...
-
...wiedzieliśmy, że uwielbiasz białe różę? Mamy dostęp do
twoich myśli, pamiętasz?
-
Tak pamiętam. To łóżko. Dokładnie takie miałam w wieku ośmiu
lat. Uwielbiałam kiedy tata czytał mi bajki na dobranoc, albo kiedy
mama przynosiła mi naleśniki do łóżka w każdą sobotę. Kiedy
mój ojciec zaginą, mama popadła w depresję. Skończyło się
czytanie na dobranoc i naleśniki co sobotę.
-
Smutne. Przykro mi. - Powiedział Lucky pochylając głowę na znak
współczucia.
-
Minęło siedem lat, więc smutek i tęsknota nie są już tak
mocne. Z resztą wtedy byłam dzieckiem. Głupiutką, rozpieszczoną
dziewczynką. Tęskniłam, ale z wiekiem to minęło. - Łza spłynęła
mi po policzku, mimo woli. Nie chciałam się rozryczeć przed nim.
To nie w moim stylu.
-
Teraz jesteś tu. Dam ci narazie spokój. Twoje rzeczy stoją tam, –
wskazał dłonią kąt pokoju - a tam jest toaleta. Odśwież się i
przyjdź do tej sali, w której byłaś na samym początku. Mam
nadzieję, że się nie pogubisz. Jak będziesz miała jakiś problem
czy coś w tym stylu, to otwórz tą szufladę i weź mapę. Jest to
plan budynku. Widzimy się za godzinę. Nie pytaj skąd wzięły się
te walizki. - Uśmiechnął się i wyszedł zostawiając mnie samą w
pomieszczeniu, które widziałam pierwszy raz na oczy, a wydawał mi
się takie znajome.
Nagle
doznałam wizji. Stałam na środku pustego pokoju. Na białych
ścianach zaczęły pojawiać się czarne plamy – jakby ktoś palił
papier. Robiły się coraz większe, aż jedna z nich runęła
odsłaniając świat. Podeszłam bliżej dziury, żeby się przyjrzeć
nowemu widokowi, ale nic nie zobaczyłam, bo runęłam na ziemię.
Obudziłam
się w łóżku, które podziwiałam wchodząc do pokoju. Byłam cała
spocona, chociaż miałam uczucie dreszczy. Odrzuciłam koc, którym
byłam przykryta i zorientowałam się, że jestem w samym
podkoszulku. Szybko zgarnęłam spodnie z podłogi i zarzuciłam
sobie sweter na ramiona. Na zegarku, znajdującym się na ścianie
nad łóżkiem była godzina osiemnasta trzydzieści trzy. To nie
możliwe, że jestem tu dopiero od półtora godziny, pomyślałam.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
-
Ellen, to ja Liver. Mogę wejść? Nadal jesteś zła?
-
Wejdź – nakazałam. Drzwi się uchyliły, a w nich staną on.
Teraz był ubrany w biały podkoszulek i dresy.
-
Spałaś? - zapytał, patrząc na koc walający się po łóżku.
-
Tak myślę. Od ilu tu jesteśmy? - Zapytałam. Liver spojrzał na
zegar u góry i odpowiedział:
-
Jakieś cztery godziny.
-
Słucham?! - zapytałam udając, że się czymś dławię. - Przecież
na zegarze jest osiemnasta trzydzieści pięć. Wytłumacz mi proszę.
-
To nie jest zwykł zegar – powiedział to bez wyrazu, tak jakby
powtarzał to na okrągło, każdego dnia od dawna. - To jest
chronos.
-
Tak jak...
-
...bóg czasu z mitologi greckiej. Tak. - Ominął mnie i usiadł na
jednym z foteli.
-
W takim razie ile mam jeszcze czasu żeby stawić się w tamtym
pokoju?
-
Nie mów proszę „tamten pokój”. On się nazywa Salą Koszmaru.
Niektóre Zjawy mówią na to miejsce po prostu Koszmar.
-
Więc kiedy mam się zjawić w... Sali Koszmaru? - zapytałam lekko
unosząc brwi.
-
Wygląda na to, że za trzy i pół minuty. - Uśmiechnął się
wypowiadając i wyraźnie akcentując ostatnie wyrazy.
-
No to wynocha! - Wstałam i ponagliłam go ręką. - Muszę się
przebrać. Do zobaczenia później.
-
Czyli nie jesteś już zła?
-
Tego nie powiedziałam. - odpowiedziała i zamknęła mu drzwi przed
nosem. W co mam się ubrać, pomyślałam.