niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 2; Spotkanie

          Była jeszcze godzina czasu do wyznaczonej pory. Mamy na szczęście nie było cały wieczór, bo poszła gdzieś z Garym. To dobrze, bo przynajmniej uniknęłam pytań typu: „Gdzie idziesz o tej godzinie? Powinnaś leżeć i odpoczywać jak mówił lekarz.”
          Ubrałam się w szary sweter i dżinsy. Uczesałam włosy w niedbałego koka. Z racji tego, że mój dom znajduję się dziesięć minut drogi od Soverstreet postanowiłam wyjść za piętnaście. Było wczesne lato, więc na dworze już zapadał zmrok. Czas się strasznie dłużył. O osiemnastej trzydzieści siedem zabrzęczał telefon. To Madie.
- Hej! Wybieram się do Will's i ty idziesz ze mną. Będę pod twoim domem za piętnaście minut.
- Madie, ale ja...
- Nie wykręcisz się już. Twojej mamy nie ma w domu, więc się nie wywiniesz. Wskakuj w jakieś sexi wdzianko. Może wyrwiemy jakiś chłopaków.
- Madie nie mogę.
- Jak to nie możesz? - wyczułam w jej głosie, że nie jest zadowolona z mojej odpowiedzi.
- Muszę zostać w domu. Chce pobyć sama. Nie przyjeżdżaj tu – nakazałam.
- Za późno, już stoję pod domem – powiedziała jakby obojętnym tonem i się rozłączyła.
          Po chwili usłyszałam kroki na werandzie i pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć.
- Jak to chcesz zostać sama?! - zapytała wpraszając się do domu trzymając w ręce telefon.
- Madie, idź proszę – powiedziałam znudzonym głosem wskazując jej drzwi.
- Ale dlaczego nie chcesz ze mną jechać? Nie wywiniesz się tak łatwo. - Wiedziałam, że tak będzie. Nie da za wygraną.
- Muszę jeszcze zrobić... Ymm... Parę... Spraw...
- Jąkasz się. To znaczy, że coś kręcisz.
- To nie prawda. - To była prawda, chociaż po części.
- Dobra jak chcesz. Nie chce się narzucać, ale oddajesz mi za paliwo. - Uśmiechnęła się zadziornie.
- Zobaczymy – otworzyłam jej drzwi i wskazałam kierunek ręką.
- To do zobaczenia... później – odparła po chwili zamyślenia.
- Pa, pa. - Pomachałam jej na pożegnanie.
          Na szczęście ją zmyłam, pomyślałam.
          Na zegarze wybiła szósta, więc moja nie pewność stawała się coraz większa. Chodziłam bezczynnie po domu, albo przeszukiwałam szafki w swoim pokoju, chociaż ich zawartość znałam na pamięć. Wreszcie wyszłam starannie zamykając za sobą drzwi i pięć razy sprawdzając, czy mam wszystko. Telefon, klucze, portfel i butelka wody w razie, gdybym zasłabła. Mama zawsze każe mi brać ze sobą butelkę wody na wszelki wypadek.
          Mój dom w świetle zachodzącego słońca wyglądał upiornie. Odwracałam się co parę kroków, bo miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Kiedy zbliżałam się do Sovestreet miałam coraz większe obawy. W końcu przystanęłam i oparłam się o ścianę jakiegoś budynku rozglądając się wokół siebie.
          Naglę usłyszałam głos. To był głos w mojej głowie. Wytrzeszczyłam oczy, żeby kogoś dostrzec. Nikogo nie widziałam. Nagle dostrzegłam jakiś cień. Znikł. Serce zaczęło mi bić szybciej. Odwróciłam głowę i znowu zobaczyłam cień. Poruszył się. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam biec w przeciwną stronę do domu. Nie wiedziałam, że potrafię tak szybko biegać.
          Zobaczyłam coś leżącego przede mną. Nie miałam szans tego wyminąć, a tym bardziej się zatrzymać. Byłam gotowa, że się o to potknę, a to „coś” za mną mnie dogoni. Zbliżając się do tego znów usłyszałam głos. STÓJ!
          W pewnej chwili pomyślałam, że sama sobie daję polecenia. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymałam się tuż przed tą zjawą. Zobaczyłam, że było to zwierze. Trochę przypominało persa o srebrzystym futrze. Miał wielkie, pomarańczowe ślepia, które patrzyły prosto na mnie. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwili, aż w końcu on... przemówił.
- Witaj Ellen. Jestem Lucky. - Byłam oszołomiona. Czy ten „kot” mówi? A może to moja wyobraźnia szaleje?
- Nie, Ellen. Twoja wyobraźnie nie szaleje. - Uśmiech miał szczery.
- Słucham? - pokręciłam głową jakbym chciała się otrząsnąć z tej sytuacji.
- Dobrze słyszałaś. Tak w ogóle, to chciałbym ci przedstawić Liver'a. - W tym momencie z ciemności ślepego zaułka wyłoniła się ciemna postać. 
          Staliśmy pod opuszczoną biblioteką, a na ulicach nie było żadnych samochodów ani ludzi, obok starej, ledwo świecącej latarni, która oświetlała jego lewy profil.
- Ktoś mnie wołał? - zapytał młody chłopak.
- To jest właśnie Ellen Fox. Alux do niej dzwonił wczoraj – powiedział Lucky wskazując ręką w moją stronę. Popatrzyłam na Liver'a.
          Chłopak o ciemnych włosach i oczach. Przeciętny.
- Pozwól, że porwiemy cię na tę noc. Nie obawiaj się o swoją mamę. Mamy dużo rzeczy do omówienia. Idziesz? - zapytał kot ruszając w stronę ślepego zaułka. Nie byłam pewna czy iść. Nie znałam ich. Jednak Lucky czytał w moich myślach. Coś tu nie grało. Ale po chwili jednak się zdecydowałam.
- Ale...
- O nic na razie nie pytaj – powiedział Liver podając mi rękę. - Zobaczysz na miejscu.

~***~
    Kolejny rozdział. Krótki i pewnie jest masa błędów, ale chciałam jak najszybciej wstawić. Miło mi, że parę osób jednak to czyta :). Serdecznie zapraszam do czytania ;p Zdaję sobie sprawę, że wcześniej w tytule było "Rozdział trzeci". Bardzo przepraszam za pomyłkę i (znowu) za błędy. Postanowiłam usunąć stronę BOHATEROWIE.

1 komentarz: